niedziela, 5 stycznia 2014

Od Raymond'a c.d. Kotaro

Czułem, jak cały płonę, myślałem, że jakoś ominę ludzi, ale niestety na jednego trafiłem. Strasznie głupio mi było i jeszcze zapytał o to, gdzie tu można spać...
- Eee... chyba w hotelu, no nie? Ty nie tutejszy? Ach, poczekaj chwilę. - Zeskoczyłem z dachu, wziąłem jakiegoś przechodnia za róg, ogłuszyłem go i ubrałem się w jego rzeczy. Wszedłem na dach, ale tego gościa już nie było. - Co za gamoń... jak mówię czekaj, to czekaj.
Nagle ktoś mnie zmiażdżył, to był ten dziwak, leżałem na dachu wyłożony na łopatki.
- Och, przepraszam, to ty... myślałem, że ktoś inny. - On naprawdę mnie wkurwiał! Chwyciłem go za rękę i zaprowadziłem do jakiegoś pobliskiego hotelu.
- Proszę, tu jest hotel, możesz tu spać. - Powiedziałem, ale on stał, jak jakiś słup soli i się nie ruszał. Ja więc kupiłem pokój na kilka nocy, wziąłem go pod pachę i przytaszczyłem aż na drugie piętro. Musiałem wszystko za niego robić, bo to była głupia, ciemna masa. Zjedliśmy razem kolację, bo on nawet nie wiedział co to jest talerz, a na telewizor patrzył, jakby to było UFO. Postanowiłem z nim zostać i wdać się w rolę opiekuna dla nieogarniętego wariata, dla którego mydło i szampon to były jakieś dziwne obiekty o nadludzkich umiejętnościach. Gdy on już ogarnął, jak włącza się wodę, żeby spłukać magiczne mydło  i wykąpał się samodzielnie, choć wytarcie się w ręcznik to po prostu był wyczyn, wyszedł z łazienki.
- Jestem Raymond, ale mów do mnie Ray, oki? A ty? - Zapytałem go.
<Kotaro?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz