Wysiadłem
z samolotu i jak oszalały rozglądałem się na wszystkie strony. Wokół było pełno
ludzi nie mogłem się więc zdematerializować i przeszukać terenu. Musiałem
czekać. Czekać wieczność, niemal dosłownie. Kiedy wreszcie udało mi się mignąć
od razu zacząłem szukać jakiegokolwiek śladu Eriki. Znalazłem jej trop, dość
świeży. Zapach doprowadził mnie do punktu poczty. Coś wysyłała, tylko co?
Przeniknąłem do magazynu szukając tego co miała w rękach. Znalazłem jej walizkę i adres. Floryda. Jak to Floryda? Zapamiętałem adres. Skoro była tu niedawno, to może jeszcze uda mi się ją znaleźć.
Podążyłem dalej gorączkowo jej tropem. Niestety urwał się nagle.
Znowu klapa. Miałem nadzieję, że chociaż ten adres mnie do niej zaprowadzi.
Wróciłem na lotnisko i zabrałem swoją kasę i komórkę ze skrytki. Czasami jednak to, że się jest niematerialnym utrudnia życie.
Pierwszy samolot do Stanów miał być dopiero nazajutrz rano. Myślałem, że zwariuję. Usiadłem na jakiejś ławce, z butelką wina w ręce. Wyjąłem telefon i wybrałem jedyny numer, który znałem.
Ricco odezwał się po kilku sygnałach.
- Hej – powiedziałem.
Chyba pierwszy raz czułem się samotny.
- Nuan? I jak tam poszukiwania?
- Marnie... – powiedziałem. Usłyszałem szczekanie Ugryzia.
- Cisza, bestio! – powiedział Ricco. – Jak to marnie?
- Nie ma jej tu. Mam adres, to moja jedyna nadzieja – wyszeptałem. – To ja nie przeszkadzam więcej.
- Trzymaj się stary i nie daj się tam zabić.
- Taa.. To na razie.
Czekałem na samolot do Nowego Yorku. Miałem nadzieję, że tym razem uda mi się ją znaleźć.
Tylko po co jej szukałem? Nie wiedziałem co miałbym jej powiedzieć. Po prostu chciałem być przy niej. Przeprosić ją, pomóc jej. Cokolwiek. I jeszcze raz wziąć ją w ramiona, przytulić i słuchać jej głosu, jej pięknego głosu.
<Eri?>
Przeniknąłem do magazynu szukając tego co miała w rękach. Znalazłem jej walizkę i adres. Floryda. Jak to Floryda? Zapamiętałem adres. Skoro była tu niedawno, to może jeszcze uda mi się ją znaleźć.
Podążyłem dalej gorączkowo jej tropem. Niestety urwał się nagle.
Znowu klapa. Miałem nadzieję, że chociaż ten adres mnie do niej zaprowadzi.
Wróciłem na lotnisko i zabrałem swoją kasę i komórkę ze skrytki. Czasami jednak to, że się jest niematerialnym utrudnia życie.
Pierwszy samolot do Stanów miał być dopiero nazajutrz rano. Myślałem, że zwariuję. Usiadłem na jakiejś ławce, z butelką wina w ręce. Wyjąłem telefon i wybrałem jedyny numer, który znałem.
Ricco odezwał się po kilku sygnałach.
- Hej – powiedziałem.
Chyba pierwszy raz czułem się samotny.
- Nuan? I jak tam poszukiwania?
- Marnie... – powiedziałem. Usłyszałem szczekanie Ugryzia.
- Cisza, bestio! – powiedział Ricco. – Jak to marnie?
- Nie ma jej tu. Mam adres, to moja jedyna nadzieja – wyszeptałem. – To ja nie przeszkadzam więcej.
- Trzymaj się stary i nie daj się tam zabić.
- Taa.. To na razie.
Czekałem na samolot do Nowego Yorku. Miałem nadzieję, że tym razem uda mi się ją znaleźć.
Tylko po co jej szukałem? Nie wiedziałem co miałbym jej powiedzieć. Po prostu chciałem być przy niej. Przeprosić ją, pomóc jej. Cokolwiek. I jeszcze raz wziąć ją w ramiona, przytulić i słuchać jej głosu, jej pięknego głosu.
<Eri?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz