sobota, 15 lutego 2014

Od Shizuo c.d Riki

Wracałem właśnie od Shiry kiedy dosyć mocno się rozpadało, nie miałem parasola ani kurtki, alei tak nic mi nie będzie bo mój organizm jest o wiele odporniejszy od organizmu zwykłego człowieka. Nic mi się nie stanie przez byle ulewę.
Wtedy zadzwonił mój telefon, wyjąłem go z kieszeni i odebrałem. Z włosy kapały mi krople wody, a ubranie miałem całe przemoczone.
- Moshi moshi?
- Shizu-chan, co u mamy?
- Jest z nim już o wiele lepiej, nie rozmawiamy wcale o tacie, ale zaczął normalnie funkcjonować, tak jak kiedyś.
- To dobrze, tata za to czasem płacze i jest nerwowy.
- Izaya też płacze, ale w nocy.
- Shizuo... Co tak szumi?
- Wiatr, jestem na dworze bo wracam od Shinry.
- W taką pogodę?! Masz parasol, albo kurtkę?!
- Nie, nic mi nie będzie, zaraz doję do domu.
- A tylko spróbuj zachorować...- pogroziła mi.- Pa bestyjko.
- Pa kotku.
Rozłączyłem się i trochę przyspieszyłem kroki. Gdy wlazłem do domu to od razu zrobiłem wielką kałużę na podłodze. Fack... Mama mnie zabije... A może nie ma go w domu..? Wychyliłem się trochę i rozejrzałem, mój wzrok stanął na sylwetce niezadowolonego Izayi stojącego w kuchni, chyba zanim wszedłem robił sobie kawę.
- Shizuo!- krzyknął.- Czyś ty oszalał do reszty?! Jesteś cały mory! Przebieraj się i to wanny idź się wygrzać! Jeszcze mi tu zachorujesz~...
- Dobra.- mruknąłem i zdjąłem buty.
Poszedłem do swojego pokoju i tylko się przebrałem. Wszyscy przesadzają, przecież nic mi nie będzie, jestem za mocny na chorobę. Otworzyłem sobie okno i zapaliłem papierosa. Fajnie było się tak popatrzeć na ciemne niebo i gęsty deszcz.

--------------------------------------- IZAYA ---------------------------------

Ah ten Shizu... Ja rozumiem, że on jest wytrzymały i silny, ale z czymś takim nie ma żartów. Akurat w jego przypadku choroba może zaatakować z podwójną siłą.
Dokończyłem robienie kawy , sprzątnąłem kałużę i z myślą że mój synek poszedł się wygrzać poszedłem popracować.

Następnego dnia rano Shizuo nie schodził na śniadanie.
- Shizu-chan~!- zawołałem z kuchni.- Wstawaj~! Bo się spóźnisz do szkoły~!
Jednak on nie schodził z góry. A to śpioch~! Uśmiechnąłem się szeroko i poszedłem do jego pokoju.
- Shizu-chan wstawaj~...- usiadłem na łóżku, chłopak się nie budził.- Shizu...- potrząsnąłem nim.
- Źle się czuje...- mruknął i przekręcił się na plecy. Miał ogromne wypieki i zeszklone oczy.- Wszystko mnie boli...
Dotknąłem jego czoła, a potem policzka był gorący.
- Leż tu, przyniosę termometr.
Podniosłem się i szybko poleciałem do łazienki po apteczkę, wyjąłem termometr i wróciłem do syna.
- Gorąco mi...- szepnął, wyglądał na wycieńczonego.- Pić...
- Już Shizu... Poczekaj.- włożyłem mu termometr pod pachę i poleciałem do kuchni po szklankę wody.
Gdy wróciłem, chłopak lekko się podniósł i duszkiem wypił całą szklankę. Sprawdziłem termometr i wręcz mnie zmroziło, zacząłem się cholernie bać o Shizuo.
- Kurwa jebana mać... 41 stopni... Dzwonię po karetkę.- stwierdziłem.
- Nie trzeba... Zaraz przejdzie.
- Czy ty zgłupiałeś do reszty?! Ledwo żyjesz! Leż tu, przyniosę ci okład.
Pobiegłem szybko po lodowatą ścierkę i gdy wróciłem położyłem synowi na czole. Wyjąłem szybko z kieszeni telefon i wybrałem numer na pogotowie. Jednak nie chcieli wysłać karetki, bo podobno nie było żadnej wolnej. Ale ja wiem, że tylko jak usłyszała nazwisko Orihara to zaczęła trząść portkami i stwierdziła, że lepiej by Shizuo zdechł.
- Cholera jasna...- warknąłem i rzuciłem telefonem o ścianę.
- Mamo...- szepnął chłopak.
Zmieniłem mu okład bo tamten zrobił się ciepły i sięgnąłem po drugi telefon.
- Czego?- Var warknął po drugiej stronie.- Mało ci gnido?
- Nie czas na to Var, musisz mi pomóc, Shizuo ma gorączkę i sam sobie nie poradzę przewieźć do szpitala.
- A karetka?- widać, że był trochę zaniepokojony.
- Dzwoniłem, ale ni chcą wysłać, inaczej bym do ciebie nie dzwonił. Pomożesz mi?
Ręce zaczęły mi się trząść ze strachu o blondyna.

[Var?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz