W końcu nadszedł ten dzień. Dzień w którym wraca Var i dzień mojej zemsty na nim. Gdy tylko wszedł do domu i przywitał się z dzieciakami to od razu rzucił się na mnie w salonie. Chciał mnie pocałować, ale zwinnie odsunąłem się od jego ust.
- Co jest mały?- zdziwił się troszkę.- Może masz ochotę na coś ostrzejszego?
- Nie.- spojrzałem na niego poważnie i odwróciłem laptopa w jego stronę by zobaczył co jest na ekranie.- Masz mądrych kolegów, którzy ogłaszają wasz „służbowy wyjazd” na Facebooku. Sądziłeś, że się nie dowiem?- Zamknąłem laptopa.- Wiedziałem jeszcze zanim wsiadłeś do samolotu.
- Izzy… Ja…
- Śpisz na kanapie.- mruknąłem obojętnie i wstałem od biurka.
- Izaya…- załapał mnie za nadgarstek.
- Trzeba mi było powiedzieć pierwotniaku, że jedziesz balować, pozwoliłbym ci. Nie wierzę, że po tylu latach mnie okłamałeś.- wyrwałem rękę i poszedłem w stronę schodów.- Masz szczęście, że kanapa jest wygodna.
Wlazłem na górę, wszedłem do naszej sypialni i zamknąłem drzwi na klucz.
Pora się zemścić~! Oczywiście zemstą będzie tylko malutki, początkowy kawałeczek mojego całego i w miarę skomplikowanego planu, w którym chodzi głównie o mojego ojca.
Otworzyłem szafę i szybko ubrałem się w to co miałem ubrać, do tego ładne, białe buciki, dopinki do włosów, makijaż i welon.
Wyglądałem cudnie w tej sukni ślubnej~! Jak prawdziwa panna młoda~!
Uśmiechnąłem się szeroko, wyszedłem z sypialni i zlazłem na dół.
Var leżał na kanapie i wgapiał się w sufit, ale gdy tylko znalazłem się w salonie, to jego paczałki skierowały się na mnie i od razu rozszerzyły ze zdziwienia.
- Izaya, co to ma być?!
- Suknia ślubna, ślepy jesteś?
Poszedłem do przedpokoju i stanąłem przed lustrem, wszyscy się tam zebrali i zaczęli mnie oglądać.
- Mamo! Wyglądasz pięknie! Jak prawdziwa kobita!
- No przecież wiem~!- zaśmiałem się i poprawiłem włosy wraz z welonem.- To ja wychodzę~! Niedługo wrócę~!
Edvard jednak zagrodził mi drogę.
- Gdzie leziesz kleszczu?- warknął.
- Na ślub, ślepy jesteś?- mruknąłem.- A dokładniej zbierać informacje.- przepchnąłem się obok niego i wylazłem z mieszkania. Moją zemstą było tylko pokazanie się mu w sukience. Dalej muszę działać sam, by mój plan zadziałał.
Podciągnąłem trochę suknie do góry, by się nie potykać o materiał i zlazłem po schodach na dół. Ludzie się fajnie na mnie patrzyli gdy zatrzymywałem taksówkę.
Wsiadłem do samochodu i uśmiechnąłem się do kierowcy.
- Uch, niech mi pan pomoże~.- starałem się mieć kobiecy głos.- Kierowca limuzyny miał wpadek, a ja na ślub się spieszę.~!- zatrzepotałem rzęsami.
- Ależ oczywiście panienko, już jedziemy.
Kierowca odwzajemnił uśmiech i docisnął gaz do dechy. Po 10 minutach dojechaliśmy pod kościół w którym miał się odbyć mój „ślub”.
- Ile jestem winna?
- To na koszt firmy, szczęśliwego życia w małżeństwie.
- Dziękuję panu~!- uśmiechnąłem się i wysiadłem z samochodu.
Złapałem nadmiar materiału i stukając obcasami pobiegłem do bocznej kaplicy, gdzie była niewolona prawdziwa panna młoda. Moim planem jest zastąpić jej miejsce i dowiedzieć się od tamtych dryblasów gdzie mój ojciec ma siedzibę.
Wlazłem do kaplicy, na ławce siedziała kobieta w białej sukni. Dzięki moim talentom malarskim wyglądaliśmy identycznie. Cicho podszedłem do nie od tyłu, nie słyszała mnie bo ryczała jakby była na pogrzebie ukochanego.
Wyjąłem spod sukni (podwiązka to praktyczna rzecz~!) strzykawkę i wbiłem jej w ramię. Dziewczyna od razu runęła na ziemię słodko chrapiąc. Schowałem ją szybko i zastąpiłem jej miejsce nakrywając twarz welonem.
Nie musiałem długo czekać na mojego przyszłego męża i jego koleżków ubranych w garnitury. Wszyscy bili mafiosami mojego ojca i miałem wielką nadzieję, że obije mi się o uszy gdzie mój papcio przebywa, potem zwinnie zwieję, jeszcze przed przysięgą.
- To idziemy się chajtnąć kochanie!- uśmiechnął się do mnie.
- Nie!- krzyknąłem kobiecym głosem.- Zostaw mnie zboczeńcu! Nie!- zacząłem się wyrywać.
Musiałem być wiarygodny, ne~?
- Chłopcy, bierzcie ją.- warknął.
Dwóch dryblasów mnie złapało, wyrywałem się lecz nieskutecznie.
- Nie wyrywaj się dziwko.- prychnął jeden.
Zasinieli mnie do wnętrza kościoła gdzie już czekał przestraszony ksiądz. Postawili mnie przed nim i obok mnie stanął mój mąż, a za mną jego koleżka grożący mi bronią.
- Zróbmy to szybko, musimy jeszcze jechać do szefa.- uśmiechnął się.
- Jakiego szefa?- jęknęłam nieśmiało.- Ja się boję!
- Nie masz się czego bać pojedziemy tylko do...- Wtedy drzwi kościoła się otworzyły z hukiem.- Co to kurwa?! Var, czego chcesz?!
No ja pierdole! Po co on tu przylazł?! Już miałem się dowiedzieć tego czego chciałem! A on tu wpada i do tego z karabinem!
- To moja żona!- krzyknął i zaczął strzelać.
Skuliłem się by nie dosięgnęła mnie żadna kula. Edvard zabił wszystkich oprócz mnie i księdza. Podbiegł szybko do mnie, złapał mnie i przewiesił przez ramię.
- Puść mnie debilu!- zacząłem krzyczeć i wierzgać nogami.
On jednak niewzruszony wylazł z kościoła i ruszył sam nie wiem gdzie.
- Przez ciebie nie dowiedziałem się niczego pierwotniaku!- byłem wściekły.- Ty masz jakąś manie?! Po jaki chuj tu przylazłeś!? Mówię coś do ciebie!- zacząłem walić go pięściami po plecach.- Puszczaj głupku!
[Var?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz