Patrzyłem na jakiegoś dziwnego szaleńca, który właśnie na mnie
wrzeszczał. Czułem, jak mi żyła pulsuje, ale opanowałem się. Wiedziałem,
że jak się zezłoszczę, to nie będzie kolorowo. Wstałem więc szybko,
otrzepałem się i poprawiłem torbę na swoich plecach. Znów wlazłem na
pagórek i spiorunowałem gościa wzrokiem.
- Spadaj, lalusiu. - Warknąłem przechodząc koło niego i idąc dalej w
nieznane. Mężczyzna chwilę patrzył na mnie spode łba, a porem wydarł się
na mnie, że jestem rąbniętym skurwysynem i że pożałuję swoich czynów.
Ja miałem go głęboko gdzieś, włosy, które spadały mi na twarz zaczesałem
do tyłu i nie zważając na wrzaski i przeklinania tego gościa szedłem
spokojnie. Kątem oka widziałem, jak do mnie biegnie wymachując pięciami.
Wiedziałem, że to cholerny wrzód na dupie i że się tak szybko nie
rozstaniemy. Trzymałem więc duży dystans od niego i nie zważałem na jego
widzi misie idąc dalej. Choć z dobrej strony musiało to z boku wyglądać
komicznie... idący na przedzie ja a pięć metrów ode mnie zdyszany i
wyczerpany gościu wyzywający i przeklinający mnie.
<Edvard?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz