- Aaa przepraszam! Pewnie wolałbyś by osobnik płci męskiej ci pomógł, co?
- Obejdzie się... - powiedziałem i przewróciłem oczami. Czułem się jak na jakimś skazaniu, gdzie rolę kata miał mój ojciec.
- No dobrze Xsawier. Na pewno wiesz, że nie wezwałbym cię tu bez powodu. - Kobieta udawała, że coś robi przy mojej ranie, a tak naprawdę wystawiała tyłek do wielbionego przez siebie pana... Oczywiście ten perwert bez żadnego zażenowania wlepiał w nią gały.
- No domyślam się. Przecież nie po to, żeby po tak długim czasie spotkać się ze swoim ukochanym synkiem.
- Oj, przestań! - zaśmiał się. - Dobrze wiesz, że was wszystkich kocham tak samo!
- Leje na to kogo kochasz bardziej, kogo mniej, a kogo tak samo. Czego chcesz? - Warknąłem.
- Myślałem, że będziesz bardziej zadowolony ze spotkania, ale jak widać chyba się przeliczyłem... No nic. - westchnął. - Sprawa jest taka. Musisz zerwać stosunki ze swoim kochasiem. Twoje upodobania niezbyt dobrze wpływają na mój wizerunek. - powiedział jakby to była najnormalniejsza sprawa na świecie. Ten sukinsyn dobrze wiedział co czuje do Law'a i właśnie dlatego chciał nas rozdzielić! Wściekłość zawrzała mi w żyłach.
- To wszystko? W takim razie przykro mi, ale nie spełnię twojej prośby.
- To nie była prośba Xsawier. Ja mówię poważnie. - wstał ze swojego ozdobionego pseudo-tronu i podszedł do mnie, odprawiając przy tym rozgogoloną dziewczynę.
- Myślisz, że uwierzę ci, że obchodzi cię jakiś tam wizerunek? Boisz się, że się zmienię, prawda!? Że już nie będę taki potulny, jaki byłem parę wieków temu! To właśnie o to ci chodzi! - Wrzasnąłem mu prosto w twarz. - A teraz przykro mi, ale cię rozczaruję. Już dawno przestałem być ci wierny i niestety musisz się pogodzić z tym, że twoje szeregi demonów powoli się zmniejszają!
- Oj Xsawier, Xsawier... ty kompletnie nic nie rozumiesz... - powiedział okrążając mnie parę razy. - Jestem pewny, że twoja ludzka matka byłaby z ciebie dumna, że sprzeciwiasz się złemu tatusiowi... - Stanął przede mną i złapał mnie za gardło automatycznie podnosząc moje ciało do góry. Zacząłem się miotać.
- Ale ja nie jestem! Więc przestań zgrywać twardziela i rób co ci karzę, bo inaczej zginiesz nie tylko ty, ale też parę innych osób! - Krzyknął i puścił mnie bym opadł krztusząc się na ziemie. Splunąłem na ziemię i podniosłem się niezgrabnie.
- Nie znałem swojej matki. Ale jestem dumny z tego, że była człowiekiem... bo dzięki temu nie jestem takim skurwielem jakim ty jesteś. Ale dobrze zrobię co karzesz, tylko nie licz na mnie już nigdy więcej.
- Bardzo dobrze. Martwi mnie to, że przez te wszystkie lata stałeś się taki miękki. - westchnął tak jakby go to obchodziło. - A teraz uciekaj zakończyć to, co nigdy nie powinno się rozpocząć.
- Dzień dobry. Przyszedłem do Law'a Trafalgar'a. - powiedziałem uśmiechając się do kobiety za ladą.
- Pan z rodziny?
- EEe... bliski przyjaciel. - Spojrzała na mnie znad okularów i uśmiechnęła się.
- Dobrze. Proszę za mną.
Przeszliśmy przez pół korytarza. aby wejść do jednego z pokoi. Tylko jedno łóżko było zajęte, a leżał w nim Law. Mój ukochany spał sobie słodziutko.
- Jeśli pan chce może go obudzić. Jest już w dobrym stanie, teraz tylko czekamy, aż dostarczą nam wózek, aby mógł się sam poruszać.
- Dobrze dziękuję. - Uśmiechnąłem się, a kobieta wyszła. Usiadłem przy łóżku i złapałem Traff'a za rękę. Nie mogłem tego zrobić... nie mogłem go opuścić. Teraz, kiedy się zaręczyliśmy wiedziałem, że nie będę potrafił go już nigdy zostawić. Przecież... co może mu zrobić jakiś tam szatan...? Chyba sam nie wierzę w to o czy myślę... Oczywiście, że może mu coś zrobić. Może go zabić i to w każdej chwili. Wiedziałem o tym, ale mimo wszystko nie potrafiłem go opuścić.
- Xsaw... - usłyszałem i podniosłem głowę do góry. - Nic ci nie jest!? - zapytał od razu.
- Nie. Wszystko w porządku. - Powiedziałem i cmoknąłem go w usta. - Wiesz, że nie mogłem tam zostać.
- Wiem, wiem. - podniósł się rękami do góry i oparł o poduszki.
- Law... - jęknąłem patrząc na niego. W mojej głowie myśli biegały we wszystkie strony.
- Co jest? Jednak coś się stało, tak? Mów, o co chodzi. - Był taki słodki jak się o mnie martwił. Uśmiechnąłem się i pokiwałem przecząco głową.
- Nie, nie... nic się nie stało. Po prostu martwiłem się o ciebie. - powiedziałem
<Law?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz